TAJEMNICA KRYPTY W ROGOWIE WOŁOWSKIM

Wspomnienia Weroniki Jakubowskiej i Tadeusza Samborskiego. 

Opracował Bogodar Zielnica.


  Pani Weronika Jakubowska (z domu Płóciennik), urodziła się 15.01.1916 r. w Miejskiej Górce. Ukończyła Szkołę Powszechną w Miejskiej Górce. 1938 r. wyjechała do siostry do Niemiec, aby uczyć się zawodu masażystki. Po trzech miesiącach cofnięto jej pozwolenie na pobyt i wróciła do Polski szukając pracy w Warszawie. Tam zastał ją początek wojny. Przeżyła bombardowanie stolicy we wrześniu 1939, a po kampanii wrześniowej wróciła do Miejskiej Górki. W 1940 r. została przydzielona do przymusowej pracy w Niemczech. Skierowano ją do majątku Emmy i Alberta Hoffmann w Rogowie Wołowskim (Froschroggen), wsi położonej kilka kilometrów od Wińska. 

   Tadeusz Samborski do Rogowa przyjechał wraz z rodzicami w styczniu 1946. Miał wtedy trzynaście lat. Samborscy trafili najpierw do Ścinawy, ale ktoś powiedział im, że granica będzie na Odrze, więc Ścinawa znajdzie się już po stronie niemieckiej. Przeprawili się więc na wschodnią stronę rzeki i osiedlili się w Rogowie, który wtedy nazywał się Błotna Wola.

Froschoggen (Rogów Wołowski), widokówka przedwojenna. Źródło: dolny.slask.org.pl

Wieś była niewielka ale znajdowały się w niej dwa duże majątki ziemskie. W czasie wojny do Wińska przywieziono polskich jeńców wojennych i na placu przed starym kinem urządzono swoisty targ niewolników. Bauerzy i właściciele ziemscy z okolicy przyjeżdżali, wybierali spośród stojących rzędami Polaków tych, którzy im odpowiadali i zabierali ich do swoich gospodarstw i majątków. W majątku pracowali również Francuzi wzięci do niewoli podczas inwazji niemieckiej na zachodzie Europy wiosną 1940 r. (Obóz jeniecki dla Francuzów mieścił się w czasie II Wojny Światowej w Wińsku przy ul. Piłsudskiego).   Hoffmannowie posiadali majątek znajdujący się na wschodnim krańcu wsi. Mieszkali w okazałym dworze. Po obu stronach znajdowały się liczne budynki gospodarcze, stodoły, stajnie i chlewy. Albert i Emma Hoffmann byli ludźmi bardzo zamożnymi. Albert Hoffman był samoukiem konstruktorem. Jego wynalazki znalazły zastosowanie przy produkcji samolotów. Przed wojną wybudował pod Berlinem fabrykę produkującą części, które były prawdopodobnie elementami silników samolotowych. Pani Weronika opisuje te elementy tak:  “Pan mi je pokazywał. To były takie małe okrągłe talerzyczki, koloru brązowego, a jak człowiek wziął w rękę, to były takie lekkie, że nie czuło się, czy mam coś na ręce, czy nie.” Hoffmannowie mieli również dom w Berlinie. Produkcja w fabryce Hoffmanna musiała być ważna dla przemysłu zbrojeniowego, ponieważ na początku lat 40-tych w obawie przed nalotami alianckimi przeniesiono ją “do lasu”. Z opowieści pracowników przymusowych Jarosza i Czaka Tadeusz Samborski dowiedział się, że Albert opatentował również grafitowy odbierak prądu będący elementem pantografów stosowanych w tramwajach i pociągach elektrycznych.

O zamożności Hoffmannów świadczy to, że przed pojną wybrali się na rejs luksusowym statkiem General von Steuben. W rubryce "zawód" Alberta Hoffmanna widnieje wpis Rittergutsbesitzer - właściciel ziemski.
General von Steuben. Na tym statku Hoffmannowie spędzili święta Bożego Narodzenia w 1937 r.

   Dwór w Rogowie  (podczas wojny miejscowość nazywała się Froschroggen) był urządzony z przepychem. Kryształy, złoto, wytworne meble, perskie dywany, białe róże, oranżeria z palmami. Weronika nie mogła się na to wszystko napatrzyć. Albert Hoffman często wzdychał: “Fraulein Wera,  jakby u nas było dobrze, gdyby ta moja żona była inna.” 

   Emma Hoffman, właścicielka, nosiła się z pańska, i była dla pani Weroniki bardzo surowa. Wkrótce Weronika zorientowała się, że Emma jest alkoholiczką i chciała trzymać się od niej jak najdalej. Weronika wolała iść w pole i pracować razem z francuskimi jeńcami i polskimi robotnikami przymusowymi, ale Emma  z jakichś powodów zatrzymała ją u siebie w pałacu, w kuchni. Często namawiała ją, żeby się razem napiły. Jarosz I Czak również wspominali, że gdy wozili ją bryczką w odwiedziny do innych właścicieli ziemskich, na przykład do Wyszęcic, pani Emma nie była potem w stanie sama wysiąść z bryczki. Raz na sali w hotelu w Wińsku rozebrała się i tańczyła nago.

Dwór w Rogowie, stan 2018.

   Wynalazek przyniósł Hoffmanom dużo pieniędzy, ale pieniądze nie przyniosły im szczęścia. Mieli bardzo ładną córkę, Marię, która umarła w końcu lat 20-tych lub na początku lat 30-tych. Osierociła córeczkę, Ritę, którą Hoffmanowie przygarnęli i wychowywali na dworze. Pogrążony w rozpaczy ojciec wybudował zmarłej córce na wzgórzu za pałacem okazałe mauzoleum. Winą za śmierć córki obarczał żonę i jej nałóg. Do obszernej, zamkniętej dębowymi drzwiami krypty prowadziły schody. Nad nią wznosi się okazały pomnik, na którym kiedyś zamocowany był miedziany krzyż. W krypcie pod ścianą umieszczona była trumna z ciałem córki.  Zamiast wieka przykryta była grubym matowym szkłem. Przy trumnie stała ławeczka, na której Albert spędzał długie godziny w te dni, w których przyjeżdżał do Rogowa. 

Mauzoleum Marii Hoffmann stoi na górce za zrujnowanym dworem w Rogowie. Zdjęcia zrobiono w 2018 roku.
Ściana mauzoleum, na której widoczne są dziury po mocowaniach miedzianego krzyża. We wgłębieniu pod krzyżem jeszcze długi czas po wojnie kwitły żółte lilie.
Otwór w suficie krypty przykryty był grubą dębową klapą obitą blachą.
Schody prowadzące do krypty.
Wnętrze krypty. Pani Weronika wspomina, że stała tu przy ścianie trumna z ciałem córki Alberta Hoffmanna przykryta taflą z grubego, matowego szkła i ławeczka.

Pani Weronika wspomina, że stała tu przy ścianie trumna z ciałem córki Alberta Hoffmanna przykryta taflą z grubego, matowego szkła i ławeczka.

 Pani Weronika: Wstawałam 4.30 i wydawałam mleko dla Niemców i dla Polaków, potem było gotowanie posiłków dla robotników, wydawanie obiadów i kolacji, sprzątanie po posiłkach. Ja przez całą wojnę nie pragnęłam niczego więcej niż snu. Pan zawsze wyjeżdzał do Berlina w poniedziałki a wracał dopiero na koniec tygodnia. 

   Gdy tylko znikał, w rogowskim dworze zaczynał się ubaw, który trwał najczęściej do piątku nad ranem. Z Wińska przyjeżdżało zawsze cztery-pięć osób, inżynierowie z cegielni i tartaku oraz oficerowie. Zarówno gospodyni jak i goście za kołnierz nie wylewali. Młoda Weronika musiały bez przerwy nasłuchiwać, czy popijawy nie skończą się jakimś nieszczęściem. Gdy Emma była już porządnie wstawiona, Weronika zabierała wszystkie tabletki, i podrzucała je pani z powrotem, gdy ta już mocno spała. W piątek rano pani wołała ją na dywanik i dawała jej 10 marek, żeby nie mówiła mężowi o pijackich imprezach w środku tygodnia. Dziwnym trafem Albert wpadł na ten sam pomysł i zaproponował Weronice 10 marek za to, aby opowiadała, co się dzieje podczas jego nieobecności. Dla młodej Weroniki było to dodatkową torturą, bo niezależnie od tego, jakby się zachowała, groziła jej surowa kara.  

   Kilka razy w roku pani wyjeżdżała na odchudzanie do Badu (uzdrowiska), i wtedy na młodą Weronikę spadały dodatkowe obowiązki. Trzymałą wszystkie klucze i kartki, musiała kupować w Wińsku żywność i gotować posiłki dla wszystkich pracowników. Francuzi byli mili, jedli co im podano, ale Polacy grymasili, nie chcieli zupy i próbowali na młodej polskiej dziewczynie wymusić drugie dania, których ona nie miała im z czego ugotować, ponieważ podczas wojny żywność była ściśle reglamentowana. W niemieckich domach często były rewizje, czy nie mają przypadkiem żywności z nielegalnego źródła. Podczas jednej z takich rewizji, Weronika wymknęła się z dworu i uciekła z czterema kostkami masła do krypty. Ktoś zatrzasnął za nią drzwi. Trzęsącą się z chłodu i przerażenia dziewczynę wypuszczono z krypty dopiero późną nocą. 

Zabudowania majątku w Rogowie.

   Pani Weronika swoje wyjazdy na zakupy do Wińska pamięta jak urywki filmu: Miałam konia, mały wóz, kartki, pieniądze, czasami jechałam sama, czasami z panią Emmą. Gdy Weronika jechała sama, do jej obowiązków należało odbieranie i wysyłanie listów i paczek z poczty na ul. Kolejowej. Niedaleko stacji na ul. Kolejowej było gospodarstwo ogrodnicze. Ogrodnik zawsze dwoił się i troił, żeby na Święta Wielkanocne była sałata. Niemcy mieli taki przesąd, że jeśli zjedzą na święta sałatę to rok będzie dostatni i bez głodu. Pani Weronika, pamięta, że na mszę świętą do kościoła katolickiego niemiecki ksiądz zapraszał wszystkich katolików, w tym polskich robotników przymusowych. Emma raz wyjątkowo pozwoliła jej na taką mszę jechać. Spowiedź była powszechna, ogólna. Gdy  Polacy szli do komunii i wracali, to wszyscy płakali. Ksiądz (był to proboszcz parafii katolickiej ks. Willinek) bardzo prosił, żeby nie wychodzić całą grupą, tylko po kilka osób. 

Ksiądz Willinek podczas wojny odprawiał również msze dla Polaków, którzy w Wińsku i okolicach pracowali jako robotnicy przymusowi.

Albert Hoffmann i pani Weronika bardzo się lubili. Kiedyś dał jej płaszcz po ukochanej córce i powiedział: “Tylko ty możesz go nosić.” Nawet Emma czasami okazywała ludzkie uczucia i dawała Weronice bochenek chleba, który ona pakowała w paczkę i wysyłała rodzinie do Miejskiej Górki. 

 Albert Hoffmann bywał niestety tylko w Rogowie tylko w sobotę i niedzielę. W dni powszednie pani Weronika żyła w ciągłym strachu. Ile razy zrobiła coś nie po myśli gospodyni, ta straszyła ją obozem. Pani Weronika pamięta, jak otrzymała polecenie, żeby przygotować któreś z kolei przyjęcie. Na uroczystym obiedzie miała serwować mięso z pułtuszy, która wisiała w wędzarni. Pomocnica kuchenna pobiegła po mięso i wróciła blada jak ściana. W mięsie roiło się od robaków. Sytuacja była tragiczna. Pani Weronice opadły ręce, ale druga dziewczyna wykazała się zimną krwią. Ponastawiała patelni z gorącą wodą i wrzuciła do nich mięso. Robaki zaczęły jeden po drugim wychodzić. Po kilku zmianach wody, gdy mięso wydawało się już czyste, pani Weronika pozbierała wszystkie przyprawy, jakie znalazła w kuchni, przyprawiła nimi mięso i upiekła je. Z drżeniem serca podała gościom obiad i czekała w kuchni modląc się, żeby nikt się nie zatruł. Po obiedzie do kuchni weszła jedna z pań biorących udział w biesiadzie i domagała się przepisu mówiąc, że tak dobrej pieczeni jeszcze w życiu nie jadła.

W salonie pod nieobecność Alberta Hoffmanna często odbywały się suto zakrapiane alkoholem bankiety.

Pewnego dnia pani Emma urządzała swój Geburtstag (urodziny). Pani Weronika wspomina ten dzień tak: “Przyjechało wielu gości, więc byłam zaganiana, żeby wszystko przygotować. Gospodyni co chwilę wydawała nowe polecenia, i wielokrotnie przypominała, że wódka ma być zimna z lodówki. Gdy wszyscy goście siedzieli już za stołem, nalałam  im wódki i powiedziałam “Prost!” Goście wypili i zaczęli się śmiać, a Emma zaczęła mnie wyzywać, co zrobiłam z wódką, bo polałam im wody. Dopiero po chwili zrozumiałam, co się stało. W tym czasie do Rogowa przyjechała i mieszkała jakiś czas jej przyjaciółka z Berlina z synkiem. Obydwoje mieli z powodu niedożywienia anemię, więc przyjechali na Dolny Śląsk, żeby się trochę odkarmić. Pani z Berlina narzekała, że w łóżku jest jej zimno, więc poradziłam jej, żeby wzięła kamionkową butelkę po wódce Steinhaeger, nalała gorącej wody i wsadziła ją pod kołdrę. Rano butelkę Niemka odstawiła na stół w kuchni, a ja w pośpiechu wsadziłam ją do lodówki. Wtedy miałam już trochę odwagi więc mówię Emmie, że nie wiem co się stało, może jakiś oficer wypił i wlał wody. Emma wydarła się na mnie: “Czy ty widziałaś kiedyś pijanego niemieckiego oficera?” “Boże święty, i to ilu.” – pomyślałam sobie, ale nic już nie powiedziałam. Poleciałam po drugą wódkę i tak jej często polewałam, że baba się szybko schlała i miałam spokój. Inni goście przychodzili potem do kuchni i mówili, że to świetny kawał z tą zamienioną wódką był.”  

   Po innej libacji o 5 rano telefon zadzwonił telefon. Dzwonił inżynier z cegielni w Wińsku i błagalnym tonem, prawie płacząc, prosił o pomoc. Okazało się, że w trakcie suto zakrapianej alkoholem imprezy goście postanowili wyjść w nocy do zasypanego śniegiem sadu z tyłu pałacu.  Niemiec podczas nocnych igraszek zgubił nową szczękę ze złota, którą dostał od żony na imieniny “Fraulein Wera! Ratuj, jak się żona dowie to mnie zabije!” 

   Pani Weronika: “Co miałam robić? Wstałam, ubrałam się, poszłam do stodoły po grabie i zaczęłam nimi grabić śnieg w ogrodzie. Szli akurat Polacy i jeden z nich mówi: “Patrz, jednak ta Wercia nie wytrzymała tam i zwariowała. Ogród w zimie grabi.” Nie przerywałam sobie pracy i po jakimś czasie tę szczękę znalazłam. Jaki ten inżynier był szczęśliwy!

Ogród na tyłach dworu w Rogowie. To tutaj pani Weronika grabiła śnieg poszukując złotej szczęki inżyniera z wińskiej cegielni.

 Albert Hoffmann był namiętnym hodowcą gołębi. Pani Weronika wspomina dzień, gdy w Wińska nadszedł nakaz wydany przez niemieckie władze, że wszyscy hodowcy muszą zabić swoje gołębie co do sztuki, bo te karmią się zbożem, którego pod koniec wojny zaczęło brakować. Zwołano ludzi z pola i zaczęła się rzeź ptaków. Albert Hoffman, który we wspomnieniach pani Weroniki jawił się jako człowiek wrażliwy i szlachetny, musiał to bardzo przeżyć. 

 W styczniu 1945 stało się jasne, że Niemcy nie zdołają powstrzymać nacierających jednostek Armii Czerwonej. Emma kilka tygodni przed zajęciem Rogowa przez Rosjan wyjechała do Berlina. Albertowi widocznie żal było wyjeżdżać, a może nie potrafił opuścić miejsca, gdzie stało mauzoleum z ciałem jego córki. Gdy w końcu Rosjanie zajęli Rogów, jego świat skończył się. Po wejściu do krypty sołdaci rozbili szklane wieko trumny poszukując kosztowności. Kości córki porozrzucali po całym pomieszczeniu. Polscy robotnicy pozbierali je w nocy i pochowali w prowizorycznej, zbitej z drzewa trumnie przy ogrodzeniu niedaleko mauzoleum. Albert Hoffmann w pierwszych dniach po wkroczeniu Rosjan uniknął śmierci, ponieważ szybko zorientowali się, że jest świetnym mechanikiem. Pani Weronika była świadkiem, jak postawili go w salonie pod ścianą i strzelali mu obok głowy zmuszając Polaków pracujących w majątku do patrzenia na tę “zabawę”.  Kilka dni później, gdy Weronika zdecydowała się na powrót do domu, widziała, że Albert jeszcze żył i naprawiał Rosjanom samochody. 

   Wszystkie młode dziewczyny z majątku zdecydowały się uciec do Polski, ponieważ rosyjscy żołnierze nagabywali je i obawiały się zgwałcenia. Widząc Weronikę, która nie zabierając niczego pośpiesznie opuszczała Rogów, Albert Hoffman wybiegł za nią, i pożegnał ją podając jej płaszcz. Pani Weronika wspomina: “Pan Albert był zawsze uczciwy, czy dla Polaka, czy dla Niemca, był taki, jaki powinien być człowiek.“ Po wyjeździe do Miejskiej Górki dostała jeszcze od niego list z prośbą o ratunek, nie mogła jednak nic zrobić. Los Alberta Hoffmanna udało się ustalić na podstawie wspomnień Tadeusza Samborskiego. Jeden z niemieckich mieszkańców Rogowa, jako żołnierz, trafił do niewoli do Rosji. Kilka lat później został zwolniony i wyjechał do Niemiec. Podczas wizyty w Rogowie powiedział ojcu Tadeusza, że w obozie jenieckim w Rosji spotkał Alberta Hoffmanna. Były właściciel rogowskiego majątku, który wtedy miał już ponad 70 lat, powrotu do Niemiec nie doczekał i umarł w rosyjskiej niewoli.

Lista poległych i zmarłych Niemców z Rogowa Wołowskiego. Przy nazwisku Hoffmann widniej adnotacja że został pojmany, zabarany w nieznane miejsce i zabity. Ze wspomnień Tadeusza Samborskiego wynika, że umarł w Rosji w obozie jenieckim.

Wnuczka Rita została po wojnie w Rogowie. Tadeusz Samborski pamięta ją, “piękną blondynę” jak z koleżanką Charlotte jeździła po Rogowie bryczką. W 1946 wysiedlono ją razem z innymi Niemcami. Wiele lat później dwukrotnie odwiedziła Rogów, stawiała samochód przy krzyżu i chodziła do mauzoleum odwiedzić grób matki. Tadeusz dowiedział się od niej, że odziedziczyła fabryki ojca, wyszła za mąż za amerykańskiego wojskowego wysokiej rangi i wyjechała z nim do USA. 

 Po wojnie majątek w Błotnej Woli (Rogowie) został znacjonalizowany. W 1995 kupiła go osoba prywatna. Nowy właściciel nie podjął próby remontu. Dwór i zabudowania gospodarcze stoją i powoli obracają się w ruinę.

Dwór w Rogowie Wołowskim. Wejście z ganku do środka domu. Zdjęcie wykonano w 2018 r.
Zabudowania majątku w Rogowie. Na horyzoncie kościół św. Trójcy w Wińsku.