Każdemu, kto przejeżdża drogą z Wińska do Żmigrodu przez Kleszczowice, rzuca się w oczy niezamieszkały dwór i okalające plac przed nim budynki gospdarcze. Majątek Kleszczowice (niemiecka nazwa Kleschwitz) należał do roku 1945 do niemieckiej rodziny Jenke. Po wielu latach Karl-Heinz Jenke odwiedził swój dawny dom rodzinny, z którym łączy go wiele wspomnień. Jedno z nich opisał czasopiśmie Heimatklaenge nr. 239
Prawdopodobnie było to Boże Narodzenie 1942 lub 1943 r., kiedy dowiedziałem się, że zdarzają się cuda. Mój ojciec dostał bożonarodzeniowy urlop i oblężenie Leningradu (obecnie Sankt Petersburga) musiało przez chwilę obejść się bez niego. My, dzieci, przylgnęłyśmy do niego i atakowałyśmy go pytaniami: „Co przywiozłeś nam na Boże Narodzenie?” Odpowiedział nam „Jutro, w Wigilię, przybędzie do was anioł w ludzkiej postaci.” My, dzieci, miałyśmy wielkie wątpliwości – przecież ktoś taki nie istnieje. Prawdziwy świąteczny anioł? Jeden z tych, o których pisze ewangelista Łukasz w swoim opisie Bożego Narodzenia? Ale wiedzieliśmy też, że na ojcu można było polegać – gdy coś obiecał, przeważnie dotrzymał słowa.
Następnego dnia ojciec pojechał dwukołowym powozem do Ścinawy. Gdy wrócił do Kleszczowic po wielu godzinach, w powozie obok niego siedziała postać owinięta dużym czarnym płaszczem. Jej twarz zasłonięta była grubą czerwoną czapką z dzianiny. Ojciec wyskoczył z powozu, wyciągnął rękę, pomógł jej wysiąść i przedstawił nam tajemniczą istotę: “Oto Nina, nasz świąteczny anioł.” Byliśmy zdumieni, a dziecięca ciekawość wkrótce wzięła górę nad początkowym rozczarowaniem – gdy w końcu zdjęła płaszcz i czapkę, okazało się, że skrzydeł co prawda nie miała, ale była anielsko piękna. Później ojciec powiedział nam, że Nina była 16-letnią rosyjską sierotą ze zniszczonej wioski niedaleko Leningradu. Z początku prawie nie mówiła po niemiecku, ale po krótkim czasie mogliśmy się z nią porozumieć. Komunikacja wkrótce była idealna – Nina była aniołem z boskim talentem do języków. Matka przedstawiała ją innym jako przysposobioną córkę, i chociaż z trudem wymawiałem z początku jej imię, wkrótce została moją siostrą. Nina bardzo chętnie pomagała w pracach domowych i ogrodnictwie, ale dzięki naszemu wsparciu miała wystarczająco dużo czasu na czytanie niemieckich bajek, a zwłaszcza na naukę gry na pianinie. Ja, mały brzdąc, czasem się z nią kłóciłem, ale mój brat, który był kilka lat starszy, zachowywał się dość dziwnie. Często stał przed lustrem przez kilka minut, wyciskał nieistniejące pryszcze, raz po raz przeczesywał blond loki, mimo tego, że leżały idalnie. Czasem zwracał się do Niny: “Ninoczka”, i patrzył na nią tak dziwnie.
Nadal mam w głowie wiele obrazów Niny, a wśród nich jeden szczególny. Zapisałem go w pamięci tak wiernie, że mogę wyświetlić go na ekranie wyobraźni i wpatrywać się w niego. Nasz anioł – taki niewinny, taki piękny – siedzi przy fortepianie. Patrzę na jej skupioną twarz o słowiańskiej urodzie, na jej wysokie kości policzkowe, na jej gęste, ciemnoblond włosy upięte wysoko w kucyk. Boże, jaka jest piękna – nasz smukły, wojenny anioł bożonarodzeniowy. Dopiero później zrozumiałem dziwne zachowanie mojego brata.
Nadszedł rok 1945. 17 stycznia rozpoczęła się ofensywa Armii Czerwonej, której wojska parły nieubłaganie na zachód przełamując linie obronne Wehrmachtu. Mama Karla-Heinza zdecydowała, że wyśle go z bratem do ich dziadka do Dzierżoniowa. Zawiózł ich tam pan Wencel, Polak, który pracował w Kleszczowicach jako robotnik przymusowy. Oficjalna propaganda niemiecka głosiła, że ewakuacja ma być jedynie tymczasowa. Parę dni później Mama Karla-Heinza dołączyła do dzieci w Dzierżoniowie, ale bez Niny, której wziąć z sobą nie mogła. Ninoczka tuż przed wkroczeniem Rosjan przeniosła się do przyjaciółki Rosjanki do Rogowa Wołowskiego. Po zakończeniu wojny, w czerwcu 1945, mama Karla-Heinza podjęła desperacką próbę przedarcia się do Kleszczowic. Maszerowała nocą pod osłoną ciemności, a ukrywała się za dnia, obawiając się Rosjan. Chciała znów zobaczyć dom i podwórko i zabrać Ninę na zachód. Gdy w końcu dotarła do Kleszczowic, dowiedziała się, że jej przybrana córka czekała na nią od stycznia przez wiele miesięcy. Na trzy dni przed przybyciem przybranej mamy Nina straciła nadzieję na ponowne spotkanie z nią i wyjechała gdzieś w nieznane miejsce do Rosji.
Karl-Heinz nigdy nie zapomniał swojej przybranej siostry, a gdy urodziła mu się córka, dał jej imię Nina, i chociaż jest ona teraz już dorosłą kobietą, czasami woła na nią Ninoczka.
Tymczasem po wielu latach popadania w ruinę majątek w Kleszczowicach ma w końcu nowego właściciela i jest nadzieja, że zrujnowany dworek odzyska dawny blask.